Mateùsz Titës Meyer urodził się w Polsce, ma polskie obywatelstwo, ale dla systemu jest niewidzialny. Wszystko przez kaszubskie litery w imieniu i nazwisku. Z ich powodu nie może m.in. wziąć kredytu.

Choć może nie każdy o tym wie, to są w Polsce osoby, które nie mogą wziąć kredytu, korzystać z Internetowego Konta Pacjenta, aplikacji mObywatel, mają problem z zakupem biletów w PKP, ZUS-em i każdą czynnością, która wymaga potwierdzenia danych przy użyciu dowodu osobistego.

Niewidzialny człowiek

Brzmi jak dyskryminacja? Bo w rzeczywistości jest to właśnie systemowa dyskryminacja. Mówimy o prawie całkowitym wyrzuceniu poza system.

Co ciekawe, nie dotyczy to żadnej z „modnych” mniejszości. Dyskryminacja ta nie dotyka bowiem członków LGBT+ (chyba że należą do tej grupy), migrantów etc.

Takie problemy na swojej drodze napotykają w Polsce Kaszubi, którzy mają w swoich danych osobowych kaszubskie znaki diakrytyczne.

Sytuację od kilku lat opisuje tłumacz, poeta, nauczyciel i organista kościelny z Wejherowa – Mateùsz Titës Meyer. Za pośrednictwem postów w mediach społecznościowych Meyer pokazuje, z czym musi się mierzyć.

Co jest niemożliwe w Polsce, gdy ma się imię lub nazwisko z kaszubskimi znakami? Przede wszystkim nie da się wziąć kredytu. Mateùsz Titës Meyer opisał to kilka lat temu, gdy próbował wziąć pożyczkę na wyposażenie biura i żaden bank nie chciał przyjąć wniosku z jego danymi osobowymi.

Problemy pojawiają się także przy zakupie biletów PKP. Meyer opisał, jak raz musiał przy zakupie biletu zapisać swoje imię i nazwisko tak, jak się je wymawia. Na bilecie miał więc „Matełyś Titaes Mej’r”.

Z kaszubskimi znakami diakrytycznymi nie można także skorzystać Internetowego Konta Pacjenta, aplikacji mObywatel, profilu zaufanego, przez co podczas pandemii nie dało się także skorzystać z możliwości zaszczepienia się, bo proces szczepień opierał się na e-rejestracji.

Problemy pojawiają się także m.in. ZUS-em i każdym urzędem, w którym trzeba legitymować się dowodem.

Wygląda to tak, jakby system w Polsce dawał Kaszubom jasno znać, że albo będą się nazywać po polsku, albo nie będą mogli normalnie funkcjonować w społeczeństwie.

Przypomnijmy tu, że nie chodzi o jakąś grupę, która przybyła do Polski i domaga się takich praw, jakie mają polscy obywatele. Mówimy o ludzie autochtonicznym, który żyje na swoich ziemiach od zawsze i był na Pomorzu (kiedyś również zachodnim), gdy nie było tu jeszcze Polaków.

Nie mówimy tu też o piśmie, które pojawiło się nagle, bo pierwsze zdanie zapisane po kaszubsku datuje się na 1304 rok, a alfabet kaszubski po raz pierwszy został skodyfikowany w 1850 roku.

Bądźcie niewidzialni

Kaszubi są wymienieni w ustawie o mniejszościach narodowych, a język kaszubski jest jedynym językiem regionalnym uznawanym prawnie w Polsce. Kaszubskiego można uczyć się w szkołach i zdawać maturę z tego języka, a wiele miejscowości na terenie Kaszub ma podwójne tablice.

Wydawałoby się więc, że Kaszubi nie mogą narzekać w Polsce na dyskryminację. W rzeczywistości jednak państwo polskie bardzo chciałoby, aby pomorscy autochtoni byli jedynie ciekawostką regionalną.

Przykład? Język kaszubski mógł być na Kaszubach językiem pomocniczym w urzędach. Mogłoby to być pomocne np. dla osób starszych. Sprawę zablokował jednak Andrzej Duda.

W ostatnich latach pojawiły się także utrudnienia dla osób po etnofilologii kaszubskiej, które chciałyby zostać nauczycielami języka kaszubskiego.

Niedawno otworzono na Pomorzu tzw. Trasę Kaszubską, czyli 42-kilometrowy odcinek drogi ekspresowej S6. Nazwa na pewno spodoba się turystom i… została nadana chyba tylko dla nich.

Skąd ten wniosek? Na trasie miały pojawić się dwujęzyczne tablice, ale się nie pojawiły, bo rzekomo siałyby zamęt. Najwyraźniej według według GDDIKA polscy kierowcy są głupsi niż kierowcy z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Luksemburga, państw bałkańskich, Kanady i wielu, wielu innych państw świata, w których dwujęzyczne tablice są czymś normalnym.

Istnieje też drugie wytłumaczenie: państwo polskie wolałoby, aby Kaszubi istnieli sobie w swoim zamkniętym gronie, kisili się w sosie własnym, ale się za bardzo nie wychylali i pozostawali niewidzialni.

Komuś może się wydawać, że jest to jakaś roszczeniowa postawa. Mówimy tu jednak o ludziach, którzy są u siebie. Mieszkają na swojej ziemi, w swojej ojczyźnie, a nie mogą gospodarzyć po swojemu. Gdyby zamienić słowo „Kaszuba” na „gej”, „Ukrainiec”, „czarnoskóry”, to każdy od razu zauważyłby, że coś tu jest nie tak.

Dodatkowo mówimy przecież o Polsce. Polacy sami doświadczali germanizacji i rusyfikacji – powinni być więc wyczuleni na tego typu zjawiska. Tymczasem temat jest martwy zarówno po prawej stronie sceny politycznej, dla której w dużej mierze konserwatywni Kaszubi powinni być łakomym kąskiem, jak i po lewej, która przecież rzekomo tak bardzo interesuje się wszelkimi mniejszościami.

Szymon Grot

Fot. Pixabay / Canva

szkic zastrzeżony przez wydawcę kontrrewolucja.net

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *